Miasto KRABI, w Prowincji Krabi, do którego mogliśmy dopłynąć tylko łodzią. Ładne miasteczko, ale również dość ciekawa przygoda dotycząca targowania się przy łodzi, którą mieliśmy powrócić do Ao Nang. Miejsce, nadzwyczaj spokojne w porównaniu do tajskich miast, które odwiedzaliśmy.
Mapa znajdowała się w klimatycznej restauracji. Nowoczesny styl połączony z tradycją. Restauracja chyba nigdy nie będzie nam zapomniana. Dlatego, że to właśnie tam zjedliśmy najostrzejszą zupę podczas całej podróży. Po prostu dość mocno podrażniła nam żołądki. ;) Muszę napisać, że mimo wszystko była pyszna. Ostra ale jednocześnie kremowa i łagodna "na podniebieniu". ;D
To co poniżej, to przykład jak na głównej ulicy była obstawiona sygnalizacja świetlna. Szczerze mówiąc, to nie sprawdziliśmy czy to ma związek z obronnością, ogólnie pojętą symboliką dla Krabi i jej historii. Dość intrygujące?
Misiu i kwiatuszek przywitał nas w kawie, zaserwowanej właśnie w Krabi. Picie kawy chyba nie jest wielkim nałogiem Tajów? Jednak, być może z uwagi na turystów, podają bardzo smaczną i apetycznie wyglądającą kawę. Uwielbiam!
Sama uwielbiałam kiedyś "bawić" się w baristę w domu. Kawa z dodatkiem spienionego mleka oraz jakiś wzorek. co niezbyt dobrze mi wychodziło ;D Mimo iż byliśmy tam już dość długo to kawa była cudownym sprzymierzeńcem na pobudzenie.
W Krabi było znane dość duże targowisko, które zalecano do odwiedzenia. Niestety z uwagi na to, że dotarliśmy tam chyba w godzinach około południowych, zastaliśmy już niewiele. Piękna kolorowa tęcza utworzona z barwnych owoców i warzyw.
Przechadzając się przez miasto, widzieliśmy spokój i relaks, czy nawet pustkę. Mimo dość dużej ilości samochodów, nie było takiego ruchu jak np. w Bangkoku, Phuket czy nawet Railay. Co z jednej strony było wyjątkowo zadziwiające a z drugiej po prostu dziwne. Zastanawialiśmy się czy dobrze trafiliśmy. Jednak zdecydowanie dla nas to było OK.
Nasze miejsce do przypływu i odpływu. To właśnie to miejsce miało związek z tą naszą przygodą. Tak wyglądały miejsca, do których dopływało się właśnie takimi łodziami z Railay. W mieście KRABI byliśmy na miejscu chyba około godziny 11 przed południem czasu tajskiego. Więc asekuracyjnie dopytaliśmy, o której mniej więcej odpływają ostatnie łodzie powrotne. Oczywiście abyśmy się nie spóźnili. Po zwiedzeniu Krabi, dotarliśmy na czas na naszą "przystań" i ostatecznie okazało się, że w zasadzie tam nie ma nikogo. Jak tylko pojawił się "pan łódkowy" to dopytaliśmy o cenę. Nasze uszy nie uwierzyły w to co usłyszały. ;D Policzyli nam za kurs tak abyśmy zrekompensowali braki w pozostałych miejscach. My, turyści obrażeni, prawie natychmiast zrezygnowaliśmy. Odwróciliśmy się i wyruszyliśmy w poszukiwanie innego środka transportu lub następnego punktu z łodziami. Za kilka minut podjechał do nas taksówkarz. Zaproponował, że za ustaloną miedzy nami kwotę zawiezie nas do innej przystani, skąd odpływały łódki właśnie w naszym kierunku i wszystko nam załatwi. No więc, z braku innej pewnej możliwości, przystaliśmy na tą propozycję. Ta opcja była zdecydowanie tańsza! Na szczęście wszystko się powiodło i dotarliśmy na Railay i do naszego bambusowego domku.
Poniżej dodatkowa ciekawostka. Piękny monument bardzo blisko przystani.
Piękny kwiat. W czasie, w którym odwiedziliśmy Tajlandię, takie kwiaty jak ten w naturze prawie nie występowały. Bujna roślinność, która była w stanie upoić zmysły węchu i wzorku znajdowała się po prostu w zadbanych miejscach. Natomiast można było znaleźć prawie wszędzie drzewa awokado, a nawet mango. Miejsca gdzie rosły drzewa kokosowe, okalały młode szczepy drzewek wyrosłych ze spadów kokosowych. Cudownie wyglądało to jak natura sama w sobie potrafi wykorzystać swoje warunki naturalne do rozwoju. W warunkach naturalnych, rosło to co było sobie w stanie poradzić o każdej porze roku. Więcej o roślinności w innym artykule.