Vinaora Nivo Slider 3.xVinaora Nivo Slider 3.xVinaora Nivo Slider 3.xVinaora Nivo Slider 3.x

Tajskie jedzenie!

Tak się dzisiaj, jesienną porą, zastanawiam nad zdjęciem jedzonka z Tajlandii. Tego, które powinno być na froncie ale też tego, które będzie na tyle intensywne smakiem i widokiem, aby nieco rozgrzać nasze ciało.

 Thailand,Krabi,Railay,sajgonki,

 

Stopniowo dojrzewaliśmy do tego aby ostatecznie stwierdzić, że tajskie jedzenie nam smakowało. Jednak zdecydowanie NIE dla ulicznego jedzenie. Wyjątek stanowiły wszelkie szejki owocowe oraz pieczony kurczak ze świeżo pokrojonym soczystym ananasem. O czym później będzie mowa! Do zapachu tajskiego ulicznego jedzenia, jak w Bangkoku, po prostu nie umieliśmy przywyknąć. Zwyczajnie nam to nie odpowiadało. Chyba ostatecznie z tego powodu się do tego nie paliliśmy. Zupki podawane w specjalnych woreczkach też nie wyglądały zachęcająco - jednak to tylko nasze spostrzeżenia. Wiem, że dużo osób podróżujących zaleca ten sposób żywienia jako ekonomiczny i szybki. Jak tylko smakuje, to jest to godne polecenia!

Nasza podróż do Tajlandii rozpoczęła się w miesiącu marcu i skończyła w kwietniu. Wracam do tego tematu, kontynuując jej opis po kilku latach. Szczególnie przyjemne jest to, że o rozgrzewającym jedzonku piszę w sweterku, kiedy za oknem już mocno jesienna pogoda a babie lato na szczęście jeszcze przed nami.

Na początku wyjazdu, nasza waga dość mocno "spadła" :) Jedliśmy tylko to co kupiliśmy w 7eleven, taki dla nas ratunek europejski. -> były to też zupki chińskie :D -> o zgrozo! Dlaczego tak było? Ano być może dlatego, że jesteśmy zbyt wybredni - nie wiem. Jednak dużo wędrowaliśmy pieszo po Bangkoku. W każdym zakątku można było znaleźć "uliczne jedzenie" - takie na "wyciągnięcie ręki"! W zasadzie dlatego w Tajlandii, szczególnie w takich miastach, właściwie w domu się nie gotuje. Jednak to wszystko nie dość, że dla nas nie pachniało zbyt apetycznie, to jeszcze wszędzie samochody!

Ostatnia szansa dla jedzenia w Bangkoku - w ostatni wieczór przed dalszą wyprawą, zdecydowaliśmy się na restaurację w centrum SIAM. Znajdowała się w bocznych uliczkach. Powyżej dania, które zjedliśmy. Wyszliśmy z niej, wieczorową porą, pięknie oświetloną alejką, po prostu zachwyceni jedzeniem i klimatem. Cudownie było zjeść po takim czasie taką smaczną kolację! W nocnych fleszach, kiedy wszystko wyglądało zdecydowanie piękniej wróciliśmy do naszego lokum i po raz ostatni poszliśmy na basen na 26 piętrze - więcej o tym tutaj. Tym razem mieliśmy kalorie do spalania. Było fantastycznie!

 

Nasz kolejny krok wycieczki to Phuket! Tutaj już znacznie poszaleliśmy z jedzonkiem! Tą wyspę zapamiętamy wyjątkowo chyba właśnie z tego powodu. Inne przygody, również te z koniecznością korzystania z punktów aptecznych znajdziesz tutaj.

To był nasz raj dla podniebienia i brzuszków. Nasza waga, niestety, stopniowo zaczęła wracać do naszego europejskiego poziomu :D Tak było na przywitanie! I wiecie co cały posiłek był niebiańsko dobry, ostry i łagodny zarazem. Jednak z przejedzenia dopadła nas lawina śmiechu. Po prostu nie mogliśmy się uspokoić. Był to niesamowicie smaczny posiłek: zupa, drugie danie, kawa i deser! Porcje były dość obfite. Jak zobaczyliśmy ten nasz cudownie wyglądający deser (i smakujący też obłędnie), ręce nam opadły bo się zastanawialiśmy czy i jak damy radę!

 W pewnym momencie lokal został na chwilę zamknięty  - przerwa - jednak nas nie wyprosili. Dali nam spokojnie czas aż do reszty skonsumujemy nasze danie do końca. I się udało! Pyszności! Restauracja prawie przy plaży, siedząc w środku, mieliśmy widok na zatokę i przejeżdżające skutery!

 Dodam, że kawa w ekspresu w każdej restauracji smakowała pysznie. Jednak z uwagi na gorący klimat chyba ostatecznie nie piliśmy jej zbyt często. Raczej woleliśmy wszelkiego rodzaju szejki owocowe lub kawę mrożoną. W tym wydaniu po prostu w gorące dni była znacznie przyjemniejsza do wypicia i równie dobra!

 

 

 Teraz przeniesiemy się do Prowincji KRABI. Plaże Railay, gdzie już zbyt wielu możliwości kupienia jedzenia w sklepie typu 7Eleven - nie spotkaliśmy. Tutaj w zasadzie każdego dnia i do każdego posiłku musieliśmy się stołować w lokalnych restauracjach. I się nie zawiedliśmy! Było wyjątkowo pysznie a kupując często w jakimś zestawie i np. wieczorem można było kupić nieco taniej. 

I tak właśnie taki zestaw (ze strony startowej) mogliśmy sobie konsumować przez cały wieczór. Wyjątkowo dobra zupka, ryż, soki, warzywka i sajgonki. Cudownie smakowało przy asyście grupy tanecznej. :)

 

Oglądajcie i cieszcie oko tak wspaniale wyglądającym i smakującym daniom. Mimo, że niektóre dania były ostre, były bardzo smaczne. Ostrość w tym klimacie dla nas Europejczyków, być może była nawet czas zbawienna. Z uwagi na możliwość wystąpienia różnych bakterii pokarmowych. Dodatkowo staraliśmy się co jakiś czas pić jogurty dla wyrównania nieco flory jelitowej. I oczywiście mieliśmy węgiel w tabletkach! ;D

 

Zmrożone lody zapiekane w cieście na głębokim i mocno rozgrzanym oleju. Gorąca i chrupiąca skorupka. Wyjątkowa słodycz, magiczny smak!

Jeszcze spojrzenie na delektującą się jedzeniem, naszą wiewióreczką. Piszę naszą, bo gościła w restauracji naszego lokum. Także co jakiś czas mieliśmy przyjemność ją widzieć. Małpeczki biegające wcześnie rano i urządzające sobie ucztę powietrzną, też dość często słyszeliśmy ;D

 

 Opuszczając Krabi, jeszcze deser na drogę. Naleśniki z syropem. Pyszności.

Jak przy deserkach jesteśmy to jeszcze muszę Was zaprosić na stronę, gdzie jest zajawka na temat obłędnie pysznego ryżu z mango i smakowita stawiająca na nogi kawa. Jeszcze jeden deser z Railay i resortu, który odwiedziliśmy kilka razy. Tak tam było smakowicie z zapierającymi dech w piersi widokami. Jak poniżej na dzień dobry, taki pomost własnoręcznie wykonany.

Owocowa przekąska i mrożona kawa do początek jakim przywitało nas Koh Jao Noi. Cudowne miejsce. Na samym końcu "By The Sea". Jeszcze tam mój ślubny, zamówił sobie KRABA, a co! na przemian jedząc, ocierał pot z czoła. Tak się przy tym nagimnastykował. ;) Po pewnym czasie przechodził koło nas właściciel lokalu, który nota bene, sam przygotowywał te dania. Zapytał tylko ze zdziwieniem " to wy tu jeszcze jesteście?" ;)

Bez obaw i skrępowania poruszaliśmy się skuterem. W ciągu kilku dni, przejechaliśmy tą wyspę kilka razy. Jest niewielka i chyba bardzo rodzinna. Od razu widać kiedy pojawili się turyści. Mieszkaliśmy w pokoju wynajętym u córki tamtejszego policjanta. Było to miejsce wyjątkowo cudowne. Mama tej dziewczyny, a żona policjanta oprowadziła nas po swoich "włościach". Cudowne, że u nich tak naturalnie drzewa kokosowe po prostu wyrastały z wcześniej  opadłych kokosach. Specjalnie zostawiane na ziemi aby ostatecznie pojawiła się plantacja kokosów.

 

Zatrzymywaliśmy się w miejscach, które nam się podobały. W każdym zakątku tej wyspy znajdowały się miejsca, w których można było poczuć się jak w bajce. Taka cudowna Narnia. Wyjątkowe odczucia, wspaniałe widoki i wyśmienite jedzenie w większości z nich. Pełen relaks. 

 

 

Będąc w takich miejscach, należy zapomnieć o wszelkich wątpliwościach i po prostu napawać się pięknem i takim lokalnym spokojem. Totalnie oddać się przyjemności, nawet jeśli miałaby to być tylko kawa. Trzeba sprawić aby każdy dzień był tym na maksa wyczerpującym w najwspanialsze doznania względem siebie i drugiego człowieka.

 

Można również zakotwiczyć w tak wspaniałym miejscu jak taras / balkon na plaży z widokiem na zatokę.

 

 

 Poniżej zdjęcie zrobione wieczorem, telefonem i może niezbyt apetycznie to wygląda. Jednak zdecydowałam się dodać to zdjęcie, dlatego że to jest właściwie jedyne street food jakie zdecydowaliśmy się kupić i w całości zjeść w Tajlandii. ZE SMAKIEM! Pokrojony na stoisku, świeży soczysty ananas oraz pieczony chrupiący kurczak. W zasadzie pierwszy raz jedliśmy takie połączenie (bez ziemniaczków) :) Było po prostu pysznie i wyjątkowo sycące danie. Zjedliśmy to na naszym patio, gdzie nocowaliśmy. Bajeczny czas!

 

Poniżej typowe, takie swojskie targowisko na Koh Jao Noi. Niesamowite jest to jak dużo warzyw i owoców się u nich je. Bardzo mi smakowały tamtejsze zupy. A te przekąski - suszone ryby - super - jednak chyba bym nie dała rady tak ich sobie przegryzać.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z wyspy Koh Jao Noi, przez Phuket, ponownie przenieśliśmy się do Bangkoku. Trafiliśmy idealnie na tajski nowy rok. Tak więc zabawy cały czas, mnóstwo pysznego jedzenia wzdłuż głównych ulic gdzie trwały zabawy i oblewanie się wodą. To był czas kiedy w zasadzie wszyscy zamykali swoje stanowiska pracy i świętowali. To był czas kiedy wychodziło się z domu suchym i wracało mokrym. To oblewanie było na maksa. Wszędzie beczki z wodą i podłączone węże. Każdy polewał się nawzajem nawet z jadących taksówek a szczególnie tuk tuków :) Wszyscy się po prostu bawili i byli względem siebie życzliwi! o było cudowne.

W tym wyjątkowym czasie musieliśmy znaleźć miejsce gdzie będziemy mogli coś dobrego zjeść i wypić kawę. Wiecie co ? Na tą pyszną kawę weszliśmy do restauracji ociekając wodą i też nikt nas nie wyprosił. Wszystko smakowało wyśmienicie.

 

 

O zgrozo! Takie pyszne jedzenie można było kupić podczas Songkran. Ten "...kran" to nie bez powodu jest w tym słowie. Dosłownie odkręcają krany i oblewają się 3 dni! Jednak dobrze się przy tym bawią.

 

 

 No i skończyło się!

 

Europejskie \ fińskie muminki przywitały nas na lotnisku. To był nasz przymusowy nocleg w Finlandii ale jakże wspaniały. Wszystko na miejscu zostało dla nas zorganizowane. Z kolei nasz hotel zaserwował nam wyborną kolację. Po tych kilku latach, tamtejszego łososia przyrządzonego w pysznym sosie do dzisiaj wspominam. Chrupiący chlebek i wiele innych rarytasów. Niestety zdjęcia wieczorową porą nie są dobrej jakości - brak dobrego wyostrzenia i musimy się zadowolić muminkami ;)

 

 

 

 

 

Treści stanowią moje przemyślenia i doświadczenia. Mają charakter informacyjny. Zdjęcia są moją własnością, Jeśli chcesz je wykorzystać, skontaktuj się ze mną.